piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 1

     

     Powoli, centymetr po centymetrze, przybliżałam się do wąskiego tarasu z balustradą, na której umocowanych było mnóstwo plastikowych doniczek z roślinami.
     Pokusa, by przyspieszyć, dać ulgę zdrętwiałym ramionom i obolałym ręką, i po prostu przeskoczyć te kilkanaście centymetrów, była ogromna. Nie mogłam jednak jej ulec. Życie zdążyło nauczyć mnie cierpliwości i wytrwałości w dążeniu do obranego celu. 
     W końcu dotarłam do balustrady. Moje czarne trampki prześlizgnęły się po niej, cofnęły w tył jak wahadło, aż wreszcie znalazły punkt oparcia i na chwilę zastygły smukłe, zgrabne i pełne wyrazu. O tej porze, nikt nie mógł usłyszeć mojego krótkiego śmiechu satysfakcji.  
     Ktoś na balkonie poniżej mnie zaczął głośno płakać, przywołując mnie tym do rzeczywistości. Pewnie chłopak ją rzucił - prychnęłam. Już dawno postanowiłam, że się nie zakocham. Miłość to tylko ckliwa bajeczka.
      Pewnie teraz myślicie, że ktoś mnie zranił, wykorzystał, zostawił. Nie potrafię tej osobie wybaczyć, a najgorsze jest to, że darzyłam ją tym pięknym uczuciem, jakim jest miłość. Nie potrafiąc zrozumieć dlaczego mnie tak skrzywdziła, przestałam w nią wierzyć. Przecież ten ktoś mówił, jaka jestem ważna, że żadna inna kobieta nie może mnie zastąpić. Jestem wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Puste i nic nieznaczące słowa. Takie, które po stracie bolą najbardziej. Teraz boję się zaufać, boję się, że znów ktoś mnie skrzywdzi, że znowu będę cierpieć.

środa, 8 lipca 2015

Prolog

     

    Moje smukłe dłonie, odziane w czarne rękawiczki, przesuwały się centymetr po centymetrze po cienkiej i mocnej jak stal linie. Na ulicach Manhattanu, które znajdowały się pięćdziesiąt pięter pode mną, panowała słaba widoczność.
      Była późna noc. Na dodatek padało. Już nie tak jak jeszcze chwilę wcześniej, ale nadal mżyło. Było chłodno, wiatr ucichł. Gdyby wciąż jeszcze szalał, zawieszona na linie grzmotnęłabym w ceglaną fasadę budynku.
      Na ulicach nie było ruchu. O trzeciej nad ranem nawet Nowy Jork wydaje się nierealny. Światło lamp ulicznych odbijało się w kałużach daleko w dole, chmury zasłaniały wysoko wiszące gwiazdy. Nawet gdyby ktoś mocno pragnął mnie dostrzec, nie zdołałby.
      Dla mnie jedyną rzeczą, która mnie teraz interesowała, była lina. Zbyt słaby chwyt, chwila nieuwagi - oznaczały okropną śmierć.
       Za to sukces oznaczał... wszystko.
____
Witam moich drogich czytelników ;D
Nowy pomysł, nowa historia.
Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu :*

Obserwatorzy