Dziękuję tym, którzy tutaj są ♥
Kiedy oficjalnie ogłoszono ich zaręczyny, moja matka nie posiadała się ze szczęścia. Od razu uznała, że wszystkie nasze problemy zostały rozwiązane i zniknęły na zawsze. Jedyną przeszkodę w tym wszystkim stanowiłam ja sama. Nie uważałam się za szczególnie nieposłuszną córkę, ale czasem trzeba było się postawić.
Nie chciałam być członkinią rodziny Verdas ani żadnej innej. Nie chciałam nawet ich poznawać, a co dopiero z nimi zamieszkać, ale moja mama tego nie rozumiała.
Po przyjściu od Angeles, wkradłam się do domu i schowałam się w swoim pokoju, miejscu dającym mi schronienie przed własną matką. Ciągle starałam się znaleźć argumenty, które by przekonały ją do zmiany zdania. Mogłam jej szczerze powiedzieć, co o tym wszystkim myślę, ale nie wydaje mi się, by zechciała wysłuchać nawet słowa.
Przez ostatnie kilka tygodni, za każdym razem, gdy chciała ze mną porozmawiać, zbywałam ją. Jednak nadszedł dzień, w którym musiałam się z nią wybrać na poszukiwanie sukienki dla druhny, a co oznacza, że nie obędzie się bez rozmowy na temat ślubu. Zwlekłam się więc z łóżka i poszłam do jadalni.
Mama siedziała już przy stole. Spiorunowała mnie wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Jadłyśmy w milczeniu. Za każdym razem kiedy podnosiłam głowę, rzucała mi gniewne spojrzenia, jakby chciała wywołać we mnie poczucie winy i zmusić, żebym zapragnęła tego samego, co ona. Postępowała tak dosyć często, na przykład kiedy wykręcałam się od przyjęcia jakiegoś zaproszenia, ponieważ nie chciałam spędzać wieczoru w towarzystwie samych snobów. Czasem to działało, czasem nie. Tym razem na pewno nie zamierzałam ulegać.
- Nie umarłabyś chyba, gdybyś chociaż udawała, że cieszysz się moim szczęściem – rzuciła, nie mogąc się już dłużej powstrzymać. - Ten ślub to dla nas okazja, by znów zabłysnąć.
Westchnęłam głośno i popatrzyłam na matkę. Miała duże, śliczne zielone oczy. Jej włosy były ciemne, tak samo jak moje. Miała wysokie kości policzkowe. Delikatne i w stu procentach naturalne rumieńce, sprawiały, że wyglądała co najmniej uroczo. Jej kiedyś wąskie wargi, były teraz o wiele pełniejsze. A jej figura... była zdecydowanie kobieca. Pomimo swojego wieku, była piękna, ale tylko na zewnątrz.
- Proszę cię, mamo. Nie zaczynaj znowu.
Nawet bez tych dodatkowych obciążeń kłóciłyśmy się dostatecznie często, ale teraz, kiedy po cichu zbliżała się uroczystość weselna coraz łatwiej było wyprowadzić ją z równowagi. Wiedziałam, że uważa moją niechęć - fakt, że nie chciałam, by wychodziła ponownie za mąż - za całkowicie irracjonalną.
- Nie zapomnij, że o trzynastej jedziemy szukać sukienki dla ciebie - powiedziała, gdy wstałam od stołu, zabierając swój talerz i szklankę po herbacie.
- Nie zapomnę - zapewniłam i weszłam do kuchni.
Gdy włożyłam naczynia do zmywarki, wróciłam do swojego pokoju i usiadłam przed białą toaletką.
Zaczęłam się uczyć sztuki makijażu, już gdy byłam małą dziewczynką. Mamę zawsze fascynowało to, że trochę kolorów, kilka dotknięć kredki, może dodawać albo uroku albo lat.
Ciocia Angeles - aktorka - nauczyła mnie o wiele więcej. Spędziła ćwierć wieku na scenie i przez te wszystkie lata sama zajmowała się swoją charakteryzacją. Znała wszystkie sztuczki. Wykorzystałam, więc nauki ich obu, przekształcając się w Roxy Campbell.
Zajęło mi to około czterdziestu minut, ale byłam zadowolona z efektów. Szkła kontaktowe zmieniły moje czekoladowe oczy na brudnoszare. Dodałam jeszcze do tego worki pod oczami. Gruba warstwa pudru zmieniła moją złotawą cerę w kredową bladość. Ruda peruka była droga, ręcznej roboty. Z uszu zwisały tanie kolczyki. Wsunęłam do ust ulubioną gumę balonową o smaku truskawkowym i stanęłam przed wielkim lustrem, szukając ewentualnych błędów.
Ale tandeta, pomyślałam, uśmiechając się szeroko. Nie mogło być lepiej. Zarzuciłam tanie sztuczne futro na ramiona i zadowolona z siebie obróciłam się w stronę okna.
Otworzyłam je i popatrzyłam na nasz malutki ogródek. Cieszyłam się, że mieszkałyśmy w domu jednorodzinnym. To była jedna z niewielu korzyści, jakie niosły ze sobą związki mojej matki. Rozejrzałam się dookoła. W okolicy kręciło się niewiele osób i żadna z nich nie zwracała uwagi na to, co się dookoła niej dzieje. Ostrożnie wyślizgnęłam się przez okno. Dawniej miewałam siniaki na brzuchu z powodu własnej nieostrożności, ale przez lata doszłam do mistrzostwa w pokonywaniu tej drogi.
Na ulicy minęłam obojętnie taksówkę, choć chętnie bym do niej wsiadła i poszłam w kierunku metra. W torbie ze sztucznej skóry miałam garść diamentów. Wokół mnie unosił się zapach tandetnych perfum, którymi się skropiłam przed wyjściem z domu.
Te podróże metrem w roli Roxy sprawiały mi niemałą przyjemność. Tutaj byłam tylko jedną z wielu. I tak anonimową, jak nie mogłabym być będąc sobą.
Moje obcasy stukały po betonowych stopniach, gdy schodziłam schodami w dół. Przypomniałam sobie, jak po raz pierwszy wchodziłam do podziemia. Miałam wtedy około piętnastu lat i byłam zdesperowana. Rozpaczliwie przerażona, ale i podniecona.
Byłam wtedy pewna, że za chwilę ktoś położy mi dłoń na ramieniu i zażąda, bym otworzyła torebkę. Miałam w niej perły. Pięć tysięcy dolarów, które za nie dostałam, wystarczyło, abym mogła kupić leki dla taty.
Teraz chodziłam tędy z wprawą starego bywalca. Nikt na mnie nie patrzył. Po kilku razach zrozumiałam, że tu, w dole, ludzie rzadko patrzą na siebie. W Nowym Jorku wszyscy byli zajęci własnymi sprawami, mając nadzieję, że inni zachowają się tak samo.
Pociąg zatrzymał się przed nami z łoskotem. Ludzie wsiadali i wysiadali. Weszłam do środka, obrzuciłam wagon szybkim spojrzeniem i zajęłam miejsce przy mężczyźnie ubranym w skórę. Na kurtce miał łańcuch. Zawsze najlepiej jest siadać koło osoby wyglądającej tak, jak gdyby miała ze sobą broń.
Gdy wagony metra zatrzymały się na odpowiedniej stacji, wstałam, mocniej ścisnęłam torebkę i wysiadłam.
Na zewnątrz wiał ostry wiatr, który przenikał przez moje cienkie leginsy i sztuczne futro. Ale dotarłam już do dzielnicy diamentów. Ogień promieniujący z wystawowych okien mógł rozgrzać najobojętniejszych.
Violetta Castillo mogła tu sobie spacerować, oglądać wystawy, przyprawiając sprzedawców o bicie serca w nadziei, że kupi od nich kilka błyskotek. Ale Roxy była tu w interesach.
Bardzo wiele spraw załatwiano pomiędzy ulicą Czterdziestą Ósmą i Czterdziestą Szóstą oraz Piątą i Szóstą Avenue. Różni cwaniacy z udawaną obojętnością rozprowadzali kosztowne zdobycze. Mężczyźni, starannie unikający nawet przypadkowego kontaktu z innym przechodniem na wąskim chodniku, nosili ze sobą całe fortuny.
Ja też stosowałam różne środki ostrożności, nawet jako szesnastolatka nie ubijałam interesów na ulicy. Wolałam załatwiać wszystko za zamkniętymi drzwiami.
Kiedy przechodziłam obok wąskiej uliczki, odruchowo spojrzałam w jej głąb. W przeciwległym kącie ktoś krył się przyszpilony do ściany, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że mój oddech przyspieszył. Przystanęłam sparaliżowana, patrząc prosto w oczy nieznajomego mężczyzny. Poruszył się nieznacznie, tak abym mogła ujrzeć jego twarz w blasku słońca. Gdy był pewny, że ją widzę, odezwał się z szelmowskim uśmiechem:
- Cześć, ślicznotko.
Spojrzałam na niego i zaskakując samą siebie, wybuchłam głośnym śmiechem.
- Nie nazywaj mnie ślicznotką, szczególnie kiedy wyglądam... - wskazałam na swoje przebranie - tak.
- Nic nie poradzę na to, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem.
- Przestań - wymamrotałam, odwracając wzrok.
- Widzę, że humor ci dzisiaj nie dopisuje.
- Na prawdę? - w moim głosie zabrzmiał sarkazm.
- Twoja matka nadal nie mówi o niczym innym jak o waszej "wielkiej szansie"?
- Trafiłeś w samo sedno.
- Dlatego postanowiłaś wykraść się z domu jako Roxy i...
- Sprzedać moją ostatnią zdobycz - chłopak przyglądał mi się, kiedy mówiłam. Zawsze tak robił, kiedy byliśmy razem, jakby starał się wyryć w pamięci moją twarz. Od naszego ostatniego spotkania minął ponad tydzień.
Ja także na niego patrzyłam. Był bez wątpienia najprzystojniejszym mężczyzną jakiego znałam. Miał czarne włosy i zielone oczy, a uśmiechał się tak, jakby skrywał jakiś sekret. Był wysoki, ale nie za wysoki, szczupły, ale nie za chudy. W słabym świetle zauważyłam cienie pod jego oczami, co oznaczało, że przez ostatni tydzień pracował do późna. Jego czarny T-shirt był już nieco wyblakły, podobnie jak obszarpane dżinsy, które zakładał prawie codziennie.
Brunet zajmuje się tym co ja. Z jedną malutką różnicą. Moja sytuacja finansowa nigdy nie była, aż tak krytyczna jak jego. Jego mama zachorowała przed kilkoma laty na raka. Rodziny nie stać było na leczenie, więc po zaledwie kilku tygodniach zmarła, zostawiając męża i siódemkę dzieci, Diego'a i jego szóstkę rodzeństwa - dwie siostry i czterech braci. Ojciec chłopaka wkrótce po tym zaczął pić. Dzieci rzadko kiedy widywały go trzeźwego. Nie obchodziło go nic poza butelką. Wszystkie pieniądze, które udało mu się zdobyć, wydawał na alkohol. Diego miał tego dość.
Jako najstarszy postanowił coś z tym zrobić. Chodził po domach, gdzie wykonywał drobne prace starając się zarobić na chociażby jeden bochenek chleba. Często chodził głodny, woląc oddać swoją skromną porcję rodzeństwu. Mając tylko czternaście lat, dźwigał na swoich barkach potrzeby wszystkich swoich bliskich.
Jednak to nie wystarczało. W końcu postanowił złapać się ostatniej deski ratunku - zaczął kraść. To właśnie wtedy się poznaliśmy, "w pracy". Dość szybko zostaliśmy przyjaciółmi i nadal pomagamy sobie nawzajem.
- Violetta, kiedy z tym skończysz? - on zakończył to dwa lata temu i od tego czasu próbuje przekonać mnie do tego samego.
- Kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Jeszcze na to za wcześnie.
- Zobaczysz, wkrótce podwinie ci się noga i wpadniesz.
- Jestem na to za dobra - wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu i wślizgnęłam się do najbliższego sklepu.
Diego nie wszedł za mną. Oświetlenie było tu trochę za słabe, wnętrze nieco podniszczone. Wyglądało tak, jakby sklep znajdował się na krawędzi bankructwa.
- Czym mogę służyć Roxy?
Zamiast odpowiedzieć, sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam z niech worek. Wywróciwszy go, wysypałam iskrzącą zawartość na biurko. Oczy sprzedawcy rozbłysły jak szafiry.
- Gdy przychodzisz dzień od razu staje się piękniejszy - uśmiechnęłam się szeroko.
- Naprawdę ładne, co? Są prawdziwe, prawda? Te kamienie są tak duże, że wyglądają na sztuczne.
- Są prawdziwe, Roxy - z nią mógłby próbować jakiś sztuczek, ale nie mężczyzna, który mu stale dostarczał towaru.
No tak zapomniałam wspomnieć, że uchodzę za dziewczynę na posyłki Cienia. W rzeczywistości jestem samym Cieniem. Ale on przecież nie musi o tym wiedzieć. Na świecie są tylko dwie osoby, które o tym wiedzą - moja ciotka i Diego.
- Doskonała oprawa - delikatnie odłożył naszyjnik i sięgnął po bransoletkę. - Będę miał gotówkę za parę godzin.
- Dobra. Czy mogę je u pana zostawić? Nie lubię nosić towaru ze sobą po ulicy.
- Oczywiście - wiedziałam, że jest zbyt rozsądny, by okradać swego najlepszego dostawcę. Starannym charakterem pisma wypisał notatkę i podał mi. To służyło za pokwitowanie w każdej transakcji, legalnej i nielegalnej. - Idź na zakupy. Ja zajmę się wszystkim.
_____________
Witam was po długie przerwie. Chcę wyjaśnić wam dlaczego usunęłam ten rozdział kilka dni po opublikowaniu i dodaję go jeszcze raz (ale w rozwiniętej wersji). Po prostu było mi przykro z powodu zaledwie czterech komentarzy :( Pod poprzednimi dwoma rozdziałami było ich około 15 i tu taka zmiana. Czy już wam się to nie podoba? Z powodu tematyki?
Dodatkowo chciałam wam powiedzieć, że na Leona sobie trochę poczekacie (chyba, nie ustaliłam jeszcze, w którym momencie się pojawi).
Do następnego ;*
WITAM!
OdpowiedzUsuńCodziennie zaglądałam na twojego bloga w sprawie nowego rozdziału. Doczekałam się!!
Rozdział Boski <3 Cudowny, po prostu cud, miód i orzeszki :***
Buziaki :**
Ally Anne
Cieszę się, że Ci się podoba ♥
UsuńJa!!
OdpowiedzUsuńTyle czekałam na rozdział, że w końcu się doczekałam!
UsuńI znając mnie, nie skomentowałam poprzedniego rozdziału (nawet nie sprawdzam, bo pieprznę się w głowę.) więc tym razem zabieram się od razu (przed przeczytaniem xD) za komentarz.
Muszę jeszcze skomentować twojego drugiego bloga, wiem, zdaję sobie sprawę. Muszę po prostu znaleźć na to wszystko czas i chęci, bo nie chcę ci się żalić nad swoim cudownym życiem w komentarzu (co zapewne zrobię tu, także może od razu przeskocz do "idąc do rozdziału!"
W tym tygodniu oczekuj od mnie wiadomości >.< Napisałabym już dzisiaj, ale jest 21 a mi się już nic nie chce:)..
Idąc do rozdziału!
Nie czytałam tej "pierwszej" wersji, więc:( Nie udało mi się!
Ogólnie to nie wiedziałam, kiedy będzie ten 3 rozdział:) Widziałam w zakładce cały czas to samo a dzisiaj weszłam i taka niespodzianka!!
Co do komentarzy - znam ten ból. :) Ja już mam taki charakter, że takie rzeczy mnie dotykają i zaczynam sobie myśleć "co zrobiłam źle?" albo "co jest nie tak?" I zaczyna się moje użalanie nad sobą:)
Więc w tej kwestii akurat ci się nie dziwię. A wręcz popieram! Ludzie, weźcie się do komentowania! Dla was to chwila roboty, a ile to daje!
Przejdę już do tego rozdziału w końcu..
Wiadomo, że jak zwykle, jest genialny ♥
Nie bez powodu jesteś moją ulubioną blogerką, nie? Piszesz genialnie ♥ Aż chce się więcej i więcej i więcej..
Szczerze, to podziwiam Violettę. Przeciwstawia się swojej matce, która jest przerażająca!
A dlaczego?
O ile zdążyłam się zorientować, jej mężulkiem będzie (albo nie!) ojciec Verdasa. Mam nadzieję, że nie sam León!! Bo padnę :')
Też bym nie była zadowolona na miejscu V. A jeszcze bardziej, gdybym się dowiedziała, że taki przystojniak ma zostać moim bratem! (Albo ojcem, matko!!)
I z tego co się zorientowałam, ona sprzedaje biżuterię matki, by kupić leki dla ojca, nie? Mogę się mylić, ale chyba dobrze zrozumiałam..
Jeśli tak, to wielkie WOW!
Podziwiam ją! Coraz lepsza mi się wydaje w tym opowiadaniu i poprzednie rozdziały w końcu są mi jakoś bardziej zrozumiałe..
Całe opowiadanie jest genialne♥
Mam nadzieję, że rozdział 4 szybciej! :)
Przepraszam, że komentarz taki krótki i bezsensowny, ale na nic więcej mnie nie stać. :(
Do następnego!
Kocham Cię ♥
Sheila x
Misia ja! ❤
OdpowiedzUsuńCudowny <33
OdpowiedzUsuńWiesz w pierwszej chwili zanim przeczytałam notke pomyslałam sobie że juz to keidys czytałam i ze ktos skopiował twój rozdział XD
Weny zycze
Całuję i całuję :**
Mnie zabraknąć tu absolutnie nie może! ^.^
OdpowiedzUsuńPamięć mnie zawodzi i nie mam pewności, że rozdział ten "w pierwszej wersji" skomentowałam, ale jeśli nie, to wybacz, obowiązki.. Ale czytałam go!
Nic źle nie robisz, piszesz piękne rozdziały! ♥
I nie waż mi się inaczej myśleć! ^.^
Jak można sądzić, że twoje arcydzieła są beznadziejne..? xd
Jednak Violka nie siedzi w tym sama ;D
Ma już doświadczonego.. sojusznika?
Sześcioro rodzeństwa, wow! ;o
Ja już na jedno narzekam, a co dopiero 6 O.O XD
Matka Fiolki mnie irytuje!
I do tego coraz bardziej mnie intryguje czy rzeczywiście Leon będzie jej przyrodnim bratem. Średnio chce mi się w to wierzyć, ale, nieraz już widziałam takie akcje w .. Ukrytej Prawdzie xD
Tak bardzo ambitny serial XDD
Uwielbiam Twoją twórczość i cnon stop czuję niedosyt ♥
Czekam na rozdział, któregoś, z Twoich opowiadań :*
Całuski,
Hana
Cudeńko ❤
OdpowiedzUsuńCudowny
OdpowiedzUsuńO jeju *o*
OdpowiedzUsuńRozdział, mega ♥
Bardzo mi się podoba, taka zupełnie inna historia od wszystkich ^^
Przepraszam, że dopiero teraz, ale szkoła i inne obowiązki mnie pochłonęły -,-
Obiecuję że będę komentować, już na bieżąco.
A komentarze, nie przejmuj się...
W sumie, to mam z nimi tak samo, także znam ten ból :'))
Historia mega bardzo mi się podoba *.*
Już nie mogę się doczekać, kolejnego cudeńka :*
Jak znajdziesz czas, zapraszam do siebie :)
Rosie
Będziesz kontynuowała to opowiadanie?
OdpowiedzUsuńCzy to juz koniec z tym blogiem?
Właśnie piszę notkę w tej sprawie ;)
Usuń